28 lutego 2014

Tydzień kończymy w obłokach

Dzisiaj bujamy w obłokach. A to za sprawą Patti Smith i Małgorzaty Sury. Nasze recenzenckie koło rośnie w siłę. Kto da więcej?

Obłokobujania, Patti Smith
Wydawnictwo Czarne

Ta maleńka rozmiarem książeczka jest po brzegi wypełniona treścią. Z delikatnych, onirycznych wizji wyłania się portret dojrzewającej, ale świadomej celu artystki. Nie znajdziemy w nich matki chrzestnej punk rocka ani zwierzęcia scenicznego, jakim bez wątpienia była Patti Smith. W Obłokobujaniu widzimy subtelną poetkę uważnie obserwującą rzeczywistość, z której, za pomocą wyobraźni, tworzy delikatny spektakl.

Opowieść zaczyna się od wspomnień z dzieciństwa przypominających trochę powieści z nurtu realizmu magicznego (np. Ewę Lunę Isabel Allende czy Sto lat samotności Gabriela Garcii Marqueza), ponieważ zupełnie zwyczajne wydarzenia w oczach małej Patti nabierają cudownego charakteru. Dzieciństwo to było prawdziwie sielskie, dziewczynka biegała po zarośniętej łąką trawie i wyobrażała sobie tytułowych obłokobujaczy, którzy zbierają puch z chmur i mleczy. Potem poetka przenosi nas w czasie do Nowego Jorku z początków swojej kariery. Tutaj proza życia przeplata się z opisami procesu tworzenia oraz, ponownie, onirycznymi wizjami. Dzięki temu literacka kreacja  jest kompletna, przedstawione jest nie tylko twórcze sacrum – mit artysty natchnionego, ale również profanum – fasola z puszki i wystrzępione ubrania.
Chociaż w książce pojawiają się motywy charakterystyczne dla muzycznej twórczości Patti Smith (np. srebrzyste konie z utworu Land i dziki taniec obecny w wielu piosenkach), to najlepsze są fragmenty stricte realistyczne, w których widać niezaprzeczalny talent malowania rzeczywistości za pomocą słów. W muzyce deliryczne teksty są wspierane i uzupełnianie przez warstwę dźwiękową, co zdecydowanie zwiększa ich siłę wyrazu. Najpiękniejsza jest zwykła codzienność – wizyta u fryzjera, pożar stodoły i zabawa z ukochanym psem – opisana niezwykle, z niesamowitym wyczuciem szczegółu i bardzo trudnym do uchwycenia w słowach „zrozumieniem” i ucieczką poza ramy szarych dni, a to wszystko tylko dzięki siłom umysłu i wyobraźni.

Nie będę ukrywać, że jestem ogromną fanką każdego dźwięku, który wychodzi z ust Patti Smith i każdego słowa spod jej pióra. Obłokobujanie  zabiera nas w jej intymny świat, który jest trochę smutny i trochę wesoły, niby zwyczajny, a taki kolorowy i magiczny.

Autor: Małgorzata Sury ireallydolikereading.blogspot.com

21 lutego 2014

Kobieca agencja detektywistyczna, czyli parę słów o książce, która ukazała się 10 lat temu i wciąż jest do nabycia w księgarniach

Dziś po raz pierwszy tekst nie naszego autorstwa. Odezwał się do nas Oisaj z blogu Tramwaj nr 4 (pozdrawiamy!) i nadesłał recenzję książki, która, co prawda, ukazała się 10 lata temu, ale (chyba) nie straciła na świeżości. Kryminały wciąż są na fali! Mamy nadzieję, że pierwsza „zewnętrza” recenzja otworzy worek z Waszymi tekstami… Piszcie na konkurs@targi.krakow.pl

Kobieca Agencja Detektywistyczna nr 1, Alexander McCall Smith

Zysk i s-ka

Czy ktoś taki jak Mma Precious Ramotswe, główna bohaterka tej książki, mógł kiedyś istnieć, trudno powiedzieć, może tak, może nie. Natomiast świat Afryki który opisał Alexander McCall Smith w swojej książce pewnie już nie istnieje. Co nie zmienia faktu, że jest ona znakomita.
Mma Precious Ramotswe była już dorosłą kobietą, kiedy po śmierci ojca zdecydowała się zrobić rzecz zadziwiającą. Postanowiła założyć agencję detektywistyczną, pierwszą kobiecą instytucję tego typu w Botswanie. Można podejrzewać, że nawet pierwszą w całej Afryce. Zamiast pójść wygodną drogą właścicielki stada krów, czy szefowej masarni zdecydowała się zostać detektywem. Udało się jej rozkręcić interes i zdobyć szacunek ludzi mimo tego, że zaczynała od maleńkiej białej furgonetki, dwóch biurek, dwóch krzeseł, aparatu telefonicznego i starej maszyny do pisania. Na początku było ciężko, ale ludzie dość szybko zaczęli pukać do jej drzwi. A sprawy Mmy Ramotswe to już zupełnie inna bajka


Książka to nie jest klasyczny kryminał z zawikłaną zagadką czy jakimś motywem sensacyjnym. To raczej opowieść obyczajowa, w której autor poprzez zagadki kryminalne pokazuje codzienne życie Botswany. Afryka, o której pisze, to prawie magiczne miejsce i aż chcemy się tam wybrać. Po publikacji książki Botswana zrobiła się tak popularna, że rząd tego kraju zdecydował się wprowadzić zaporowe ceny na usługi turystyczne, aby ochronić parki narodowe przed tłumami ludzi. Zagadki, z którymi spotyka się dzielna Pani detektyw, są całkowicie zaskakujące dla czytelnika mieszkającego poza Aftyką. Mąż, który zaginął, okazuje się być ofiarą krokodyla ukrytego w rzece, w samochodowym schowku znanego biznesmena leży woreczek z amuletem z ludzkich kości, a podawanie się za kogoś innego to praktycznie codzienność. Najlepszym przykładem tego ostatniego jest pojawiający się w jednym z rozdziałów lekarz leczący ludzi w szpitalu, a niemający ku temu żadnych uprawnień.


Książka jest napisana znakomitym językiem, jest pełna ciepła i radości, które świadczą nie tylko o tym, że Alexander McCall Smith umie pisać, ale także o tym, że kocha kraj, w którym mieszkał wiele lat. Zdecydowanie polecam, zwłaszcza wtedy kiedy za oknem plucha.

Autor: Oisaj
www.tramwajnr4.pl

Ps. Za zamieszczone recenzje, opinie pochlebne bądź negatywne, nie ponosimy odpowiedzialności :)

12 lutego 2014

Z miłości(ą) do książek

Z okazji walentynek tekst nieco z innej bajki. Nie mniej jednak wciąż w temacie książek.


Wie pani, ja to się zawsze bałem otwierać książki. Bałem się. Nigdy nie wiadomo, co i kogo tam zastaniesz. Kto cię porwie, rozkocha w sobie, a w konsekwencji i tak porzuci. Książki to jest bagno. Człowiek czyta, brnie w fabułę. Myśli grzęzną. Ile ja w życiu spraw przegapiłem, bo czytałem. Ile dziewczyn odprawiłem. Tak… teraz na starość myślę, że dziewczyn najbardziej szkoda. Piękne były niektóre. Oj, piękne, mówię pani. Ale jakoś tak zawsze wychodziło, że wolałem czytać.


Czytałem w zaparte. Nocami pod kołdrą z latarką. Na przerwach w szkole. Na studiach to nie wychodziłem z biblioteki. Czytałem do obrzydzenia. Dosłownie. Wpadałem w takie, ja wiem, ciągi. Pani się śmieje, ale to było jak uzależnienie. Czytałem do momentu, kiedy nie mogłem patrzeć na książki. Wtedy trzeba było odłożyć. Pochodzić z tym, co się przeczytało. Poprzemyśliwać. Poczekać. Wyczekać ten moment, kiedy jak kania dżdżu książek potrzebowałem. Z bohaterami to miałem tak, że jak mi któryś za skórę zalazł, to spać spokojnie nie mogłem. A jak się jego przygody kończyły, to jak za rodzonym bratem tęskniłem. Teraz myślę, że może nawet bardziej niż za bratem. Brat jak zacznie gadać, to końca nie widać. A książkę zamykasz, ot i koniec. Czasem trzeba dać bohaterowi od siebie odpocząć. I sobie bez niego poprzebywać.


Czy łatwiej mi się żyło? Pyta się pani, czy dzięki książkom łatwiej było wytrzymać. I tak, i nie. W książkach to się można było schować. Jakby cały świat się gdzieś podział. Ale książki nie powiedzą: masz zrobić to i to, postąpić tak i tak. Czy podpowiedzą? Może i podpowiedzą. Ale decyzje to i tak samemu człowiek musi podjąć.


Teraz? Teraz to sobie książki biorę do ręki, gładzę okładki, przewracam strony, wącham. Zawsze lubiłem zapach książek. Wie pani, że teraz to mi ten zapach wystarcza. Wyobrażam sobie, co tam w środku jest. Każda książka inaczej pachnie. To i inaczej ją sobie wyobrażam. Los jest sprytny. Ślepy wielbiciel książek. W końcu, jak to mówią miłość jest ślepa. Wie pani... 


PS. Obłędnych walentynek!