24 marca 2014

Realność jest przeceniona

Zanim opowiemy, jak było w Lipsku (było świetnie!). Zanim opublikujemy zdjęcia. Zanim ochłoniemy. Słów kilka o pięćdziesięciu wyspach, na których pewna autorka nigdy nie była i nigdy nie będzie.

Atlas wysp odległych, Judith Schalansky
Dwie Siostry

Nikt nie jest samotną wyspą
Podtytuł tej książki brzmi „Pięćdziesiąt wysp, na których nigdy nie byłam i nigdy nie będę”. I właśnie to krótkie zdanie najlepiej oddaje cel tego pół-atlasu, pół-powieści. Owszem, są tu mapy, piękne, działające na wyobraźnię. Ale ta książka nie jest tylko atlasem czy przewodnikiem, jest także zbiorem baśni, legend i opowieści z odległych, niedostępnych krain. Jest pasją odkrywcy, który zamiast zwiedzać świat z plecakiem, podróżuje palcem po mapie, zachłystując się niedostępną wspaniałością nieznanych lądów. Właśnie ta niedostępność, świadomość istnienia ograniczeń, świadomość odległości decyduje o tym, jak niezwykłe i egzotyczne wydają się opisywane wyspy. Autorka odsłania przed czytelnikiem fragmenty, pokazuje, jakby przez dziurkę od klucza, zarys nieznanego, które i dla niej pozostaje obce. To nie są relacje z miejsc poznanych, ale opowieści z drugiej ręki, zasłyszane od innych, przeczytane, odnalezione. Autorka deklaruje, że nie zamierza odwiedzać opisywanych przez siebie wysp. Czy wtedy straciłyby dla niej swój urok? To, co nieznane, co na poły tajemnicze – fascynuje najbardziej. Obietnica odkrycia staje się w Atlasie wysp odległych bardziej wartościowa niż właściwe odkrycie, poznanie, doświadczenie. To, co obce, musi pozostać obce, bo jego oswojenie oznacza odarcie go z egzotyki, niezwykłości, a tym samym – piękna, które urzekło nas na początku.

Każda wyspa opisana jest według tego samego wzoru: po prawej stronie całostronicowa mapa, po lewej zaś związana z danym miejscem opowieść, czasem prawdziwa, czasem mityczna, ale zawsze doskonale napisana, z pewną, ledwie uchwytną tęsknotą. Narracja jest tu podobna do narracji w baśniach – uwodzi, odkrywa świat i jednocześnie tęskni do tej ulotnej rzeczywistości, którą opisuje. Poza urodą samych opowieści, Atlas wysp odległych jest także pięknym przedmiotem samym w sobie, artefaktem, którego posiadanie jest przyjemnością dorównującą jego czytaniu. Jest to z całą pewnością jedna z najlepiej wydanych książek jakie mam w swojej biblioteczce. Doskonały papier, piękna czcionka, wybrana osobiście przez autorkę, szyta okładka – wszystko to sprawia, że przeglądając atlas, ma się wrażenie obcowania z czymś wyjątkowym. Jakbyśmy naprawdę byli odkrywcami, którzy z zapamiętaniem przeglądają mapy nieodkrytych krain. Właśnie ta oscylacja między atlasem jako źródłem wiedzy, a atlasem jako pięknym przedmiotem, albumem obrazów, stanowi o jego fascynującej naturze. Podobnie rzecz ma się z każdą mapą: jest jednocześnie ozdobą, dziełem sztuki, z drugiej strony natomiast jest pewną opowieścią o świecie.
Ja zanurzam się w tej opowieści aż po czubek głowy. Co i wam polecam.

Autor: Kasia Deja wolepoczytac.blogspot.com

11 marca 2014

W poszukiwaniu straconego czasu… jedziemy do Lipska

Czas to oszust i szubrawiec. Nie wiemy, jak, w którą stronę i kiedy rozpierzchły się pierwsze miesiące nowego roku. Od stycznia ruszyliśmy z kopyta. W końcu międzynarodowość zobowiązuje. Szlifując znajomość angielskiego, kusząc się o wypowiedzenie paru zdań po niemiecku, z gracją łamiąc sobie język przy francuskich zwrotach, przygotowaliśmy kampanię promującą Targi za granicą. Efekty naszych lingwistyczno-marketingowych działań zobaczycie jesienią.
Schodami do książek będziemy szli!

A tymczasem ruszamy w teren, Mein Liebe. Przed nami Lipskie Targi Książki, które startują 13 marca. Fama niesie, że jest to jedna z największych imprez czytelniczo-wydawniczych na świecie. I choć Targi przyprawiają o zawrót głowy i chroniczny bezdech, to mamy nadzieję, że uda nam się (mimo wszystko) złapać oddech/dystans/czas i co najważniejsze zaprosić do udziału w naszej jesiennej imprezie paru wydawców niemieckich. Czego sobie i wszystkim miłośnikom germanizmów życzymy.


Tymczasem Alles Liebe!

06 marca 2014

Ósmy cud świata

Do niedawna myśleliśmy, że cudów nie ma. Byliśmy pewni, że rozhulanie naszego bloga graniczy z cudem. Właśnie dowiedzieliśmy się, jak bardzo byliśmy w błędzie. Nasz serwer cudem ocalał, po tym jak nasze skrzynki mailowe zalała fala maili z recenzjami przeczytanych przez Was książek. Od nadmiaru wrażeń cudem uszliśmy śmierci. Trzymamy się Bóg wie jakim cudem. Maile wciąż przychodzą. Nie, nie, nie opowiadamy cudów. Nie wkładajcie tego między bajki. Zaglądajcie na nasz blog i … oglądajcie cuda…

Położna. 3550 cudów narodzin, Jeannette Kalyta
SIW Znak

O autobiografii Jeannette Kalyty dowiedziałam się czytając styczniowy numer „Twojego Stylu”. Wstyd się przyznać, ale nie miałam pojęcia o istnieniu tej Pani, choć to podobno najpopularniejsza położna w kraju, u której rodzą także rodzime gwiazdy. Może to moja ignorancja, a może po prostu nie zapisałam w odmętach pamięci tego sławnego nazwiska. Wywiad w każdym razie przeczytałam z przyjemnością. I z takim też nastawieniem sięgnęłam po książkę Położna. 3550 cudów narodzin. Nie zawiodłam się!

Książka napisana jest przyjemnym, potocznym językiem, dzięki czemu czyta się ją bardzo dobrze i zadziwiająco szybko. Oderwać się nie mogłam, a jak już trzeba było, to się dziwiłam, że tak spory kawałek „połknęłam” w stosunkowo niedługim czasie. Poza tym czytając miałam wrażenie, że autorka siedzi obok i snuje opowieści przy kawie, tak jakbyśmy się znały od lat. Taki sposób przedstawienia niełatwej wcale historii to duży plus książki.
Autorka sprawnie przeprowadza czytelnika długą drogą, jaką przeszło położnictwo w Polsce począwszy od lat osiemdziesiątych. Pokazuje swoją walkę o godność kobiety i godziwe warunki dla niej i jej dziecka w trakcie porodu. Widać tu ogromny kontrast między tym, co było, kiedy ja przychodziłam na świat (początek lat osiemdziesiątych), a tym, co sama przeżyłam nie tak dawno, rodząc swoich dwóch synków. To właśnie pani Kalyta walczyła o porody rodzinne, domowe warunki panujące w salach przedporodowych, wygodniejsze ułożenie, możliwość wyboru pozycji porodowej, czy wreszcie – dla mnie chyba najważniejsze – kontakt skóra do skóry zaraz po narodzeniu się dziecka.

Opowieść o walce o godziwe traktowanie matki i dziecka autorka przeplata wspomnieniami z porodów, w których sama brała udział. Opisuje zarówno porody w szpitalu, jak i te, które sama przyjęła w domu rodzących. Historie te są wzruszające, niejednokrotnie wywołują wspomnienia własnych przeżyć, są szczęśliwe, ale niektóre niestety też bardzo smutne. Wywołują zarówno uśmiech, jak i powodują, że ściska się gardło, a w oczach szklą się łzy. A przecież takie właśnie jest życie, a cud narodzin daje mu początek.

Autor: Agnieszka Gaworska http://codziennoscismak.blox.pl/html