Nie mam czasu. Od niedawna wycieram sobie twarz tym stwierdzeniem niemal przy każdej okazji. Nie oddałam książki na czas do biblioteki, bo nie miałam czasu. Nie napisałam artykułu, ponieważ zabrakło mi czasu. Nie spotkałam się z koleżanką. Dlaczego? No, jak to dlaczego?! Moja doba nie jest z gumy. Nie, nie wstawiłam prania. Dlaczego ja zawsze muszę ładować brudne ciuchy do pralki? Jak ja mam na to wszystko znaleźć czas?!
O co chodzi?! Nie mam telewizora, ale jestem pewna, że amerykańscy naukowcy nie doszli w ostatnim czasie (nomen omen) do jakiejś rewolucyjnej tezy, że doba się kurczy, czas przyspieszył i sekundy wypadną z obiegu, bo nie będzie na nie czasu. Więc w czym rzecz?
W głowie. Głowa pęka mi od nieprzeczytanych książek, odwołanych spotkań, rzeczy do zrobienia na już, na wczoraj i na pojutrze. Czacha dymi. Tonę w strumieniu myśli o rzeczach, które muszę ogarnąć. Od jednej myśli do drugiej, od drugiej do trzeciej, od trzeciej do czwartej, od czwartej do drżenia rąk. Nie zdążę!
Raz, dwa, trzy. Trzy głębsze… wdech, wydech, wdech… Szkoda czasu na panikę. Szkoda czasu na odwoływanie spotkań, szkoda czasu na marudzenie, a pieniędzy szkoda na karę za przetrzymane książki.
Czas wziąć się w garść. O tym, od czego zacząć, jak zacząć i że warto zacząć, czytajcie poniżej.
Proust w poszukiwaniu straconego czasu sięgnął po pióro. Ty, by czasu nie tracić, sięgnij po kartkę i długopis. Listę rzeczy do zrobienia spisz jednocześnie je kategoryzując: superpilne, ważne, mniej ważne, mało istotne, śmieci. By słowo stało się ciałem, zacznij działać. Po kolei, systematycznie i schematycznie, nie skacz z niedokończonego superpilnego zadania do śmieci. Poświęć uwagę tylko jednej rzeczy, dopóki nie będzie można jej skreślić z listy. Jak mówią Anglicy „only handle it once” (OHIO). Rzecz jasna w granicach rozsądku.
Co dalej? Wsłuchaj się w swój zegar biologiczny. Nie, nie, na pewno masz zegar biologiczny. Zastanów się, kiedy jesteś najbardziej wydajny. Kiedy rzeczy wymagające skupienia przychodzą ci z najmniejszym trudem. O jakiej porze dnia/nocy wpadasz na pomysły, które przekuwasz w szczere złoto. I zacznij planować dzień w zgodzie ze swoim zegarem. Wsłuchaj się w siebie, nie patrz na innych. Bo w końcu komu bije zegar (dzwon?)? Bije on tobie!
Po realizacji zadania (i skreśleniu go z listy), staraj się nic nie robić, czyli nie rób absolutnie niczego, na co nie masz ochoty. Odpoczywaj robiąc to, co lubisz. Nagradzaj siebie drobnymi przyjemnościami. Jeśli marzysz o siedzeniu na ławce i karmieniu gołębi, idź do parku. Nie myśl o tym, co mógłbyś w tym czasie zrobić. I tak tego nie zrobisz. Jedyne co zyskasz to wyższy stopień wtajemniczenia w byciu kompletnie sfrustrowanym człowiekiem.
Mam czas, mogę Ci pomóc. Kiedy po raz pierwszy wypowiesz to zdanie, nie będziesz wierzył własnym uszom. Co lepsze, rozmówca straci oddech. Kiedy wypowiesz je po raz drugi, będziesz się czuł dziwnie. Za trzecim razem, zadowolenie zacznie kiełkować. Przy każdej następnej okazji nie będziesz nawet zauważał, że mówisz coś niezwykłego.
Mam czas. Opowieść się rozpoczyna.
Teraz możesz sięgnąć po pióro (patrz Proust).
Do rozważań o czasie skłonił mnie chroniczny brak czasu, jak i artykuł w "Time"...
http://ti.me/1o3g7HG
Artykuł wpisujący się i-de-al-nie w styl, który od około roku gości na moim blogu. Chętnie powrócę!
OdpowiedzUsuńW sam raz ten artykuł w tempo mojego życia ostatnio trafił. Ale, w sumie - sesja się zbliża, więc nie jestem sama ;)
OdpowiedzUsuń